Obudziłem się w szpitalu. Zobaczyłem nad sobą twarze milczących krewnych. W końcu któraś z sióstr mojej mamy powiedziała, że fajnie, że wszystko się dobrze skończyło. Po czym pochyliła się i na ucho wycedziła: „Coś ty nam zrobił?”. Poczułem w każdej komórce mojego ciała, że bardzo źle się stało, że się obudziłem, że nie udało mi się umrzeć.
Wywiad jest fragmentem książki Michała Czerneckiego i Moniki Sobień „Wybrałem życie”
Fot. Bartosz Kowal/Latającykowal.pl
MONIKA SOBIEŃ: Pamiętasz ten moment, kiedy dowiedziałeś się, że twój ojciec nie żyje?
MICHAŁ CZERNECKI: Przed szóstą rano zadzwonił telefon. Wiedzieliśmy z mamą, że to ze szpitala, bo kto inny miał dzwonić o tej porze? Telefon był w przedpokoju. Taki czerwony, z tarczą. Głośno dzwonił. Nikt nie chciał wstać, oboje zdawaliśmy sobie sprawę, co usłyszy w słuchawce ten, kto ją podniesie. Ale telefon dzwonił i dzwonił i w końcu odebrała go mama. Leżałem w swoim łóżku i z całych sił zaciskałem powieki wmawiając sobie, że jeszcze śpię, że nie ma mnie w tym domu, w tej sytuacji. Najlepiej jak bym w ogóle zniknął. Po chwili mama weszła do pokoju, a ja nadal leżałem odwrócony do ściany i zaciskałem powieki. Ale wyraźnie usłyszałem głos matki: „Michał wstań, tata nie żyje.”
Przeczytaj cały artykuł